Faryzeusz wpadł w pychę, bo zachowywał wszystkie znane sobie przekazania i przepisy prawa (i Prawa też), więc czuł, że jest od innych ludzi lepszy. Nie było w nim krytycznego przyglądania się sobie, ciągłego spoglądania na siebie oczami innych, proszenia Pana, by przenikał go i prowadził. Po co, skoro już był doskonały. Znamy to.

Czy jednak dość dobrze znamy postać celnika? Tego celnika, którego mamy w sobie? Ewangeliczny celnik stał przed Panem świadomy swoich niedoskonałości. Wiedział, że nie jest w porządku, że może być lepszy, że może poprawić się i swoje życie. Szukał i przepraszał, czerpał siłę do walki. Zmagał się. Być może walczył z nałogiem czy nałogami, nie wiemy, ale wiemy, że uważał innych ludzi za lepszych od siebie, a przede wszystkim, że uważał iż sam powinien się poprawić. I wiemy, że milszy był Bogu celnik niż faryzeusz.

Człowiek, który walczy z nałogami, może trwać w poczuciu swojej bezsilności. Podnosić się i upadać, próbować się podnieść i upadać znowu. Najgorsze są te momenty, w których wie, że jest słaby, skalany i znowu w błocie, ale nie ma siły już wstawać – babrze się w tym błocku znowu, znowu i znowu. Pada zmęczony i otępiały, przesypia noc, albo dzień, albo i więcej, a potem wstaje, bierze prysznic i wychodzi do świata, który nic nie wie. Grzech zostaje za drzwiami serca, ukryty głęboko w pamięci, niewyjawiony przez lata nigdzie poza konfesjonałem. Tam, odpuszczony, za chwilę znów musi być doń zaniesiony.

Współczesny celnik może sprawować całkiem poważany urząd również w Kościele, wcale nie musi być znienawidzonym poborcą imperialistycznych podatków. Może modlić się w świątyni i być poważanym przez ludzi. Może nosić swój grzech bardzo głęboko i zasiadać przy stole, gdzie dyskutowana jest jego wina w sposób abstrakcyjny, gdzie pytają jak to możliwe, że ktoś grzeszy i grzeszy, i robi to, co mu samemu szkodzi – przecież to nielogiczne, nierozsądne, sprzeczne z miłością Boga.

A on kocha przecież Boga i pragnie Go bardzo. Zmaga się z sobą. Widzi spustoszenie, którego dokonuje jego słabość. Czasem chce machnąć ręką, położyć się i nie wstawać, bo nie ma w nim zgody na to, że Bóg wciąż nie reaguje, wciąż nie pomaga. Nie leczy, nie zabiera. Pozwala mu kolejny raz lądować w błocie. Nie ma w nim zaufania, że Bóg go kocha już teraz, że nie musi go najpierw naprawić. Bóg nas kocha skalanych, „kiedy jeszcze byliśmy grzesznikami”.

To zmaganie ma sens. Gdy chcesz dojść do źródła musisz iść, nie ustępować. Przedzierać się w górę górskiego potoku. Staczać się jak syzyfowy głaz i na nowo iść. Kiedyś zwilżysz twarz źródlaną wodą, zmyjesz i odpoczniesz. A Pan Cię osłoni.

Kliknij i udostępnij. Warto.

1 thought on “Faryzeusz i celnik przed Panem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *