Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że nie umiem już być z sobą samą. Czasem jeszcze, gdy piszę to tak, udaje się oddychać namysłem, ale tylko wtedy.
Wychodzę z domu i z automatu sięgam do kieszeni po telefon, żeby zadzwonić tam, gdzie zwykle nie ma czasu dzwonić i porozmawiać z ludźmi, którzy są dla mnie ważni. W pracy – pracuję. W domu – zajmuję się domem i ciągle nadrabiam zaległości. Zresztą w moim wielodzietnym domu raczej ciszę trudno spotkać.
Przypomniałam sobie, że dawniej chętnie wychodziłam na spacery z psem czy psami. Bez psa zresztą też. Że to był dobry czas. Stawiałam kolejne kroki, dziwiąc się, jak niewielki krok daleko niesie, gdy nie jest sam, cieszyłam się wiatrem, słońcem czy deszczem, słuchałam odgłosów życia dookoła siebie: tak ludzkich, zza mijanych płotów, jak i wśród przyrody. Zjeżdżałam rowerem okoliczne lasy i pola, nie spotykając nikogo, telefon mając zakopany gdzieś głęboko w plecaku. Cieszyłam się zielenią. Przypomniałam sobie, że do odpoczynku, do tego, by stać mocno na nogach, potrzebowałam zawsze zieleni. I ciszy. Ciszy, jaką daje tafla jeziora ukryta wśród lasów, regularny stukot pociągu jadącego wśród traw, trzask konarów muskanych letnim wiatrem. Jest w tym coś majestatycznego. Jest w tym Majestat Pana. Idziesz i wiesz, że każdy włos na Twojej głowie jest policzony.
Zagalopowało się nasze życie i trudno jest znaleźć czas, który był w obfitości w czasach licealnych, czy na pierwszych latach studiów – moich rekolekcyjnych trzyletnich teologicznych studiów. Potem zaczął się bieg. Żeby go odkręcić, żeby wystopować, trzeba znów biec, by zapewnić sobie możliwości… albo nie. Stop. Może wystarczy 15 minut dziennie wg Gajdów? Tylko piętnaście. Gotowa jestem podjąć wyzwanie – a Ty?
1 thought on “Postanawiam odnaleźć swe serce”