Pierwszy stopień pokory: „mieć stale przed oczyma Bojaźń Bożą i gorliwie starać się o niej nie zapominać”. Czyli co? Bać się mam stale i gorliwie w strachu trwać? Brzmi niesamowicie nierealnie, nierzeczywiście, nienaturalnie, nieprawidziwie. W ogóle NIE.
W Regule św. Benedykta czytamy:
O pierwszym stopniu pokory mówimy wówczas, jeśli człowiek ma stale przed oczyma bojaźń Bożą i gorliwie się stara o niej nie zapominać. Zawsze pamięta o wszystkim, co Bóg nakazuje, i ustawicznie w sercu swoim rozważa zarówno ogień piekielny palący tych, którzy Bogiem wzgardzili, jak i życie wieczne przygotowane dla tych, którzy Boga się boją.
(7.10)
Czytając Regułę, zmagam się mocno z tematem bojaźni Pańskiej. Wszystkie definicje, jakie znajduję, są zawsze opisowe, mało konkretne i wiem, że muszą takie być. Raczej wskazują czym bojaźń Boża nie jest, niż czym jest. Na pewno nie jest neurotyczna i nie może wprowadzić nas w stan podlegający leczeniu: nie jest stanem lękowym. W ogóle nie jest strachem.
Najbardziej przemawia do mnie obraz chodzenia w obecności Bożej. Żyć w bojaźni Pańskiej, to oddychać tym, że Pan Jest. „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. To znaczy oczywiście, że boimy się czynić źle, bo wiemy doskonale, że Jego wszechobecność ogarnia nas w każdym momencie naszego życia, więc też zawsze zło, którego się dopuszczamy Go rani.
Kiedy ubierzesz się elegancko i idziesz na przyjęcie, pamiętasz o swoim stroju, uważasz jedząc i tańcząc, żeby go nie zniszczyć. Jest to dla mnie dobry obraz bojaźni – nie strach paniczny, ale uważność, pamięć.
Pierwszy stopień pokory jest wtedy, gdy pamiętamy zawsze kim jesteśmy, że jesteśmy śmiertelni i przyjdzie nam stanąć na Sądzie Ostatecznym po prawej bądź lewej stronie. I wierząc mocno w miłość Boga do nas, nie wolno mi nigdy zapominać, że moje życie tutaj szybko się skończy i zostanie osądzone.