Wzrusza mnie zdjęcie o. Wincentego błogosławiącego swoich parafian relikwiami krzyża. Wzruszają mnie zdjęcia księży, błogosławiących domy i osiedla Najświętszym Sakramentem, wzrusza mnie, gdy słyszę, że kolejne osoby zamykają się w ośrodkach pomocowych na długie tygodnie, by nie zostawić tych, którzy nie mogą już o siebie zadbać. Wzruszam się, gdy słyszę, że w Prato w Toskanii w środkowych Włoszech lekarze zanieśli wielkanocną Komunię chorym na COVID-19. Wzruszam się, gdy widzę w sieci zdjęcia kartek z prośbą o kupno mleka i bułek, które przyklejają do swoich drzwi starsi ludzie wraz z dziesięciozłotówką i zaraz dostają to, o co prosili. Ten czas, w którym teraz jesteśmy, jest naprawdę wyjątkowy. Dobry do poczytania o nim, dobry na film, o wiele trudniejszy do przeżycia.
Część z nas przechodzi go spokojnie. Z pewnymi ograniczeniami, ale spokojnie. Czas oszczędzony na dojazdach i zbędnych zakupach, spożywamy w inny sposób. I to jedzenie czasu nie jest tutaj wcale przypadkowe – czas mija, a my żywimy się nim każdej sekundy. Stajemy się tym, co zjedliśmy. Chyba trochę w tym tkwi tajemnica adoracji – kiedy nasz czas staje się patrzeniem w Pana i pozwoleniem Mu, by na nas patrzył i nas przemieniał, my stajemy się coraz bardziej kontemplacyjni, coraz bardziej Bogu ufamy, coraz bardziej poddajemy Mu naszą wolę, więc szczęśliwi ci, którzy Panu ufają w KAŻDYM CZASIE.
W pierwszych dniach narodowej kwarantanny wielu z nas siedziało z nosami w wiadomościach “na żywo”. Był w nas strach i niepokój, dezorientacja. Mój mąż wrócił do lektury “Dżumy” Alberta Camusa, a ja w pośpiechu, po nocy, wiozłam moją leciwą babcię z północy Polski na południe – jej planowana przeprowadzka została przyśpieszona o kilka dni, bo bałam się, że możemy gdzieś niepotrzebnie utknąć. Poza tym miałam w domu zapasy jedzenia na parę tygodni, przestrzeń, która pozwala na spokojne funkcjonowanie, i dzieci, którymi musiałam się zająć, żeby mąż mógł pracować. Dojechałam do domu i wpadłam w wir zapewniania codziennej egzystencji, rozpakowywania pudeł i kartonów, gładzenia codzienności.
Czasami widziałam gdzieś w mediach jeden z tych wzruszających obrazów, które wspominałam we wstępie. Zastanawiam się, co to za czasy, co to za moment i jak powinnam się zachować? Tak wiele razy wtedy wydawało mi się, że jestem gotowa wstać i jechać do tego czy innego DPSu czy ZOLu by służyć. Przecież to tam jest Bóg, a moje życie jest w Jego rękach!
Nie pojechałam. Nie próbowałam nawet jechać. Dla mnie koronaczas jest o tym, by swoje wzruszenia i porywy, wsadzić w gotowanie zupy i układanie skarpetek w szafie nie dlatego, że to najważniejsza-rzecz-na-świecie, ale dlatego, że to jest moje miejsce dzisiaj. Tutaj zostałam powołana – mówiąc górnolotnie – to tutaj jest ze mną Pan. Każdy z nas może ulepszyć jakiś fragment rzeczywistości i nie musi to być od razu jedna z tych wielkich, świętych historii. To może i powinna być prosta historia codziennej świętości – miłości cierpliwej, łagodności, wierności swojemu stanowi i obowiązkom, jakie by one nie były – czy to jest fizyczna praca w domu lub wokół domu, czy regularne telefonowanie do starszych i samotnych, czy troska o zrobienie zakupów sąsiadom, czy trwanie na modlitwie. Co innego przystoi młodej matce, co innego nastolatkom, co innego wdowie, co innego ojcu itd.
Gdy zamykamy się w domu, łatwo jest uciekać myślami w świat daleko za oknem. I ja też, kiedy oglądam wzruszające sceny i czytam przepiękne świadectwa miłości i heroiczności tych, co są teraz na pierwszej linii frontu, jestem trochę obok swojego życia, wbita we własne wzruszenie. Potrzebuję bardzo tego wzruszenia, by słyszeć i widzieć, że są wśród nas bohaterowie, że Pan umacnia dzisiaj swoich świętych do wielkich dzieł, że Kościół jest tam, gdzie być powinien – przy łóżkach, w zaopatrzeniu, tam, gdzie jest potrzebujący człowiek i na modlitwie. To dodaje wiary i buduje we mnie zdolność do tego, by wstać i być bohaterem swojej własnej codzienności, we własnym domu. Niech taka mężność nas nie opuszcza ani teraz, ani “kiedy już nie będzie kolonawijusa”, jak to mówią moje dzieci, bo każda świętość rozgrywa się w konkrecie codzienności. Tu i teraz.