Wielu z nas katolików mówi teraz o odbudowie Kościoła na zgliszczach i ruinach. My prawdziwi, my znający Boga, my, którzy potrafimy się modlić i w wierze trwać, pełni cnót, z bólem patrzymy na to, co się dzieje, na tych, którzy niszczą Kościół, i będziemy go z ruin podnosić!
Wszystkim nam, którym zdarza się tak myśleć od prawa do lewa, chcę powiedzieć, że jedyny Kościół jaki mamy odbudowywać, to nasza modlitwa, zaufanie Bogu i nasze własne relacje z ludźmi, którzy są skarbem naszego życia. Tymi bliskimi i tymi dalszymi, również z naszymi wrogami. I muszę tutaj zrobić notatkę na marginesie – dobra relacja z wrogiem nie oznacza, że pozwalam się krzywdzić i stwarzam ku temu warunki, dobra relacja z wrogiem to taki stan mojego serca, w którym nie ma we mnie wrogości, w którym mój budzący się gniew przeżyłam i przekułam z miecza w lemiesz, z włóczni w sierp. I mogę nimi, z gniewu przekutymi, pracować.
A co z Kościołem? O Kościół troszczy się Chrystus. Już od wielu, wielu lat przygotowuje nas na te dni, które teraz trwają. I zrobił to tak, jak zawsze w czasach trudnych, przełomowych i ciemnych – dał nam wielu świętych ludzi. Wspaniałych, skromnych, cichych, zdecydowanych, mądrych, pokornych i odważnych. Chrystusowych. Oni żyją wśród nas. Jestem pewna, że w każdej parafii, w Twoim sąsiedztwie, w moim. Oni są. Oni już od dawna odżywiają Kościół swoją modlitwą, pracą, swoim zwykłym i świętym życiem. Może są osobami znanymi w okolicy, a może są świętymi tylko dla swoich najbliższych, ale są. Jest ich dość, starczy dla każdego, starczy dla Kościoła. Rozejrzyjmy się za dobrem. Za tą świętą miłością. Dotknijmy się jej. Pan się o nas troszczy i w każdej ciemnej dolinie idzie z nami, prowadzi i wyprowadza. Teraz też.