Kiedy milczymy tylko po to, żeby być cicho, kiedy robimy z tego rzecz najważniejszą lub niesłusznie zbyt ważną, grzeszymy. Cisza służy temu, by słyszeć i rozważyć. Niczemu innemu.
Nie mogę mówić wszystkiego i jak popadnie. W słowach warto oszczędzać – każde trzeba zważyć. Mam rozeznawać swoje myśli, zanim je wypowiem. Pytać, czy to, co ciśnie mi się na usta i pcha na klawiaturę, służy budowaniu czy dzieleniu i niszczeniu. Zastanawiać się, czy patrzę na drugiego człowieka, czy na siebie i przez swój pryzmat go oceniam, podsumowuję i myślę. Może wcale nie wiem, co ten człowiek tak naprawdę w sobie niesie, bo chociaż mi mówi, ja tylko grzebię we własnych doświadczeniach, w niego się nie wsłuchując. Myślimy siebie, nie słyszymy.
Kiedy poważnie podchodzimy do tego, co mówimy, niewiele zostaje słów realnie wartych wypowiedzenia. Doceniamy słuchanie i z tego wynika milczenie. Ale milczeć dla samego milczenia to grzech! To lenistwo nierozsądzania. To lenistwo stania z boku. To lenistwo udawania mądrzejszego niż jestem tanim kosztem zamknięcia dzioba. To w końcu lenistwo nie uczestniczenia w życiu, w relacji, we wspólnocie. I za ten grzech możemy kiedyś usłyszeć: „idź w ogień wieczny, nie znam cię”.