Wychowanie w wierze moich dzieci, wychowanie ich tak, by Bogu wierzyły i szły za Nim przez całe życie, daleko dalej niż sięgam i sięgnąć mogę, to jedna z moich większych trosk, zadanie ponad realne możliwości jakiegokolwiek rodzica. Przynajmniej ja tak to odczuwam.

W tym tekście niczego nie jestem super pewna i za “dni ciała swego” być pewna nie mogę, bo efekty naszej wychowawczej drogi zobaczymy dopiero po śmierci, gdy Bóg odsłoni intencje, gdy jawne staną się wszystkie owoce naszego działania. Teraz wiele jest i będzie zakryte. I tym to trudniejsze.

Pamiętam dzień, gdy moje najstarsze dziecko wzięłam pierwszy raz do kościoła. Była Środa Popielcowa, zaczynał się Wielki Post, a ja świętowałam w duchu, że przyprowadziłam człowieka do Pana i że teraz będzie chodził z nami na Msze święte, rósł w pobliżu ołtarza i piękniał w swojej wierze. Pamiętam, jak przyjmowałam Komunię świętą jeszcze zanim się urodził i myślałam, że to pierwsza komunia z Panem Jezusem mojego dziecka. Miałam bardzo głębokie postanowienie nie opuszczać Mszy Świętej z dziećmi, pokazywać im swoją postawą w kościele podczas liturgii, jak ważny jest Pan Bóg, prowadzić za rękę, tłumaczyć prawdy wiary, wyłożyć istotę transsubstancjacji i wszystko inne, co tylko do wiary jest potrzebne, żeby prawdziwym, dobrym katolikiem być. Miałam przed oczami obraz pięknej rodzinki, jak z reklamy, stojącej elegancko w kościelnej ławce i biorącej udział w liturgii dokładnie, z oddaniem, szczerze. Och, jakie to było piękne marzenie!

Wychowując nasze dzieci, staramy się tłumaczyć im świat uczciwie i bez naciągania. Robimy wszystko, by nie wymuszać na nich zachowań przez zastraszanie, obiecywanie nagród, grożenie karami czy opowiadanie nieprawdy (zmyślanie historyjek, udawanie, że wiemy więcej, niż wiemy itp.). Nawet najbardziej pożądane zachowanie nie jest, naszym zdaniem, warte tego, by łamać te zasady. I stało się tak, że nie udało się nam wyjaśnić trójce małych dzieci, że mają być tą piękną reklamową rodzinką podczas liturgii, bo to jest na chwałę Bożą i dlatego ważne. No nie pojęły. A my nie udawaliśmy, że warto stać w kościele grzecznie, bo potem pójdziemy na lody, ani nie próbowaliśmy im tłumaczyć, że jak nie będą grzeczne, to je pobijemy albo czegoś zakażemy, bo wtedy w tym kościele myślałyby o lodach, karach i nagrodach, a nie o Bogu. Jaka w tym Jego chwała?

Coraz uważniej nasłuchiwaliśmy w swoim otoczeniu, co mówią inni ludzie o tym, jak wychowują swoje dzieci do wiary. Odpowiedzi bardzo się różnią w zależności od wieku dzieci. Nie wchodząc w polemikę, powiem od razu, że przymuszanie do praktyk religijnych nie wystarcza. Dziecko zmuszone, gdy tylko będzie mogło, odleci z Kościoła z prędkością rakiety: najpierw wielki wybuch, a potem stan nieważkości i tyle się widzieliśmy.

Kto zostaje? Zostają ci, którzy w Kościele spotkali Pana Boga, którzy widzą w innych ludziach (fajnie, jeśli są to rodzice) rzeczywistą drogę wiary z jej wzlotami i trudnościami. Zostają osoby, które przyjęły wiarę nie jako system pobożnych praktyk, swoistą defiladę przed Bogiem i pokazówkę, ale jako spotkanie z Chrystusem. Bóg naprawdę spotyka się z człowiekiem i to jest całe serce naszej wiary. Odkrycie Boga, który nieustannie wychodzi po zgubioną owcę, wybiega do swoich synów – tego, który roztrwonił majątek i tego, który był w domu, a ojca nie poznał, Boga, który z miłości daje się zabić, Boga, którego można spotkać. Odkrycie Boga spotkania jest tym, co otwiera drogę do pozostania w Kościele również po odejściu spod wpływu wierzących rodziców. Również “na swoim”.

Nic nie niszczy wiary dzieci bardziej, nic jej bardziej nie utrudnia, niż nasza hipokryzja – klękanie w kościelnej ławce bez ciągłego wysiłku przekładania Dobrej Nowiny na swoje życie, zamaszyste bicie się w piersi podczas wyznania win w czasie Eucharystii i brak uważności, czułości i miłości wobec najbliższych. Nie da się uprawiać chrześcijaństwa bez miłości i empatii, bez budowania relacji z ludźmi, bez nieustannej pracy nad sobą. Dzieci doskonale wiedzą, kiedy coś jest robione na pokaz, a kiedy nie.

Zrozumiałam w pewnym momencie, że muszę odsłonić przed dziećmi coś, czego zawsze strzegłam – pokazać im trochę swojej modlitwy, dać dostęp do części rachunku sumienia, wyjaśnić jak sobie radzę z tym, co dla mnie najtrudniejsze i jak przeżywam modlitwę, gdy jest dobrze, i gdy jest źle. Wolałabym nie burzyć moich spotkań z Panem ich pytaniami, nie musieć im tłumaczyć, dlaczego idę do spowiedzi. I nie jest to tłumaczenie: “bo byłam niegrzeczna”, zupełnie nie. Mówię im szczerze, że gdzieś dałam się ponieść dającym pociechę myślom, zamiast wykonać jakąś pracę, że nie powstrzymałam swojego gniewu i zmarnowałam kawałek życia na przeżywanie go, zamiast budować w tym czasie coś dobrego, że uparłam się przy swoim pomyśle, zamiast szukać rozwiązań, że nie porozmawiałam z kimś kto rozmowy potrzebował, bo byłam nieuważna na człowieka, że kochałam za mało konkretnie itd., itd.  Patrzą na mnie zdziwione i zamyślone, bo przecież wszyscy w życiu tak grzeszymy, one też. Nieraz udaje się zagaić rozmowę: “Też tak masz, czasem?” I opowiadają. Mówią mi, co trzeba wtedy zrobić, jak zachować się następnym razem, jak się poprawić. Ewangelizują mnie.

Dobrze jest modlić się razem. Czytać Pismo Święte – dzieciom przypowieści bardziej niż Stary Testament, bo on zlewa się z bajkami, a w przypowieściach mogą odkryć jaki jest Bóg i nam o tym opowiedzieć. Lepiej jest iść razem drogą wiary, niż wciągać na nią dzieci. One muszą odkryć Boga, który je kocha i chcieć doświadczyć tej miłości.

I ostatnia rzecz, ale najważniejsza. Moje zaufanie do Ducha Świętego, który sam prowadzi każdą i każdego z nas. To On jest w nas sprawcą modlitwy, On uzdalnia nas do przyjaźni z Panem. Mówiąc “nas”, mówię tak samo o sobie, jak i o moich dzieciach. Modlę się za nie, zapraszam, zachęcam. Mówię i powtarzam, że Pan Bóg jest szalenie ważny, że bez Niego nie dałabym rady, że On nas podtrzymuje, i że On czeka na każdą i każdego z nas. Kiedy nie przychodzą, czeka dalej.

Moje dzieci przeszły pierwszy okres dzieciństwa, ten przedszkolny, i zaczęły chodzić na Mszę świętą. Wiem, że czekają nas kolejne punkty kontrolne na naszej rodzicielskiej ścieżce i trwamy w modlitwie za dzieci, by przeszły przez swoje życia w przyjaźni z Panem. I by nasza niewystarczalność im w tym nie przeszkodziła.

Kliknij i udostępnij. Warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *