Nie tak wiele osób w moim pokoleniu słyszało o ks. Janie Zieja, a szkoda, bo to człowiek wyjątkowy i można wiele ważnych spraw przy nim przemyśleć. Dzisiaj o jednej z nich.
Zieja usłyszał kiedyś o Dagu Hammarskjold, że różnie o nim ludzie mówią – jedni, że on święty, inni wprost przeciwnie, więc postanowił przeczytać książkę Daga. Zieja przeczytał (po angielsku) i doszedł do wniosku, że książka będzie ważna i pożyteczna dla polskiego czytelnika i zaczął organizować jej tłumaczenie ze szwedzkiego oryginału na polski. Nie udało się to, ponieważ tłumacz ze szwedzkiego nie chciał podjąć się tematyki “filozofi i mistyki jakiejś”, więc sam ks. Zieja nauczył się szwedzkiego i przetłumaczy. Ot tak. Jak to mówi: zawsze miał łatwość do języków. Książka została wydana w Polsce pod tytułem “Drogowskazy” i sądząc po ilości wznowień i egzemplarzy, które wciąż są dostępne w antykwariatach, rzeczywiście była dość popularna i z szacunkiem przechowywana.
W “Drogowskazach” Hammarskjold w latach 1941-1942 zanotował:
“W gąszczu porannej dżungli, gdzie toczy się walka o sławę, władzę i przywileje, wśród gmatwaniny przeszkód, któreś i ty sam stwarzał, jest tylko jedna droga wyjścia: przyjąć śmierć.”
Dag Hammarskjold, “Drogowskazy”, Kraków 1981, s. 11
a Zieja w 1993 r. komentuje:
“Przecież my w Polsce jesteśmy w takich warunkach od dawna. Jeżeli chce się mieć tutaj czyste wyjście, czystą drogę przed sobą, trzeba być gotowym na śmierć. Dziś jest tak samo. Inne wyjścia to są uniki tylko, przez które przedostajemy się z roku na rok, ciągle zagrożeni.”
ks. Jan Zieja, “Życie Ewangelią”, wyd. Nasza rodzina, 1993, s. 194
I zatrzymując się przy tej “gotowości na śmierć” myślę najpierw o dżungli, gdzie toczy się walka o sławę, władze i przywileje. Stoję przez chwilę i staram się zidentyfikować te walki w moim otoczeniu i we mnie samej. Sława, władza i przywileje. Nie gdzieś daleko za szklanym ekranem czy na wyżynach mniej czy bardziej lokalnej polityki, ale tu blisko, tuż obok. Może sama w tej walce biorę udział? Może jestem w dżungli? Na pewno każdy musi uważać, żeby do niej nie zostać wciągniętym w imię przyjaźni, znajomości, powinności lub jakkolwiek inaczej, bo walczący szukają popleczników za wszelką cenę i każdego z nas chcą mieć po swojej stronie.
Kiedy człowiek jest w dżungli i ma przed sobą czystą drogę, czyste wyjście, to doświadcza wielkiego luksusu. Mieć w życiu drogę wyjścia to chyba jedna z definicji wolności. Jestem wolna, gdy nie muszę brać udziału w tym, co oplata mnie gąszczem i spogląda na mnie z każdej strony. Tak, to wolność. Wewnętrzna, silna, wielka i cudowna wolność.
Panowie mówią, że do tego jest potrzebna gotowość na śmierć.
Dzisiaj, gdy myślę o tej gotowości, to stoi mi przed oczami zgoda na samotność, która rodzi się, gdy odmawiamy brania udziału w cudzych grach, gdy zgodnie z Ewangelią idziemy do każdego człowieka, a nie do tych tylko z właściwej strony barykady i myślących “poprawnie”, gdy nie boimy się, albo raczej może i boimy wielu rzeczy, ale mimo to wolimy wybrać prostotę i miłość niż logikę długich, zwykle bardzo niepotrzebnych, wyjaśnień i usprawiedliwień. Jest w tym gotowość na śmierć społeczną, na pustkę bycia odmiennym od jednych i drugich, i trzecich, zgoda na bycie między młotem i kowadłem. Na bycie zawsze i u wszystkich tym lekko podejrzanym elementem.
Ale Zieja mówił o tym w kilka lat po śmierci Jerzego Popiełuszki i w tym kontekście, gdy mówimy o zgodzie na śmierć, by mieć przed sobą wolną drogę, ciężko nie myśleć o gotowości na męczeństwo, by móc dojść tam.
Warto pomyśleć o swoim tu i teraz, i o drodze, którą ma się przed sobą, albo chciałoby się mieć. Pomyśl.