Poniższy tekst jest fragmentem książki „Modlitwy życia” Karla Rahnera, wyd. WAM, Kraków 2001. Karl Rahner w tym tekście prowadzi z Bogiem bardzo szczerą rozmowę o swojej modlitwie, jej trudnościach, a nawet niemożliwości modlenia się. W jego ujęciu całe życie Bóg odpowiada na nasze wołania milczeniem. Zupełnie naturalne wydaje się i Bóg według Rahnera powinien to rozumieć, że zamiast znosić milczenie Boga, zwracamy się do ludzi i rzeczy, którzy nam odpowiadają.

Jakże człowiek może z Tobą rozmawiać

Chcę mówić do Ciebie, Panie, o moich modlitwach. I chociaż mi się wydaje, że niewielką zwracasz uwagę na to, co one chcą Ci powiedzieć to posłuchaj ten jeden raz mych słów. Nie dziwię się, Panie Boże, że moje modlitwy padają na ziemię tak daleko od Ciebie. Przecież ja sam często nie słucham tego, co w nich wypowiadam. Moja modlitwa bywa dla mnie nierzadko jakiśmś “zadaniem”, jakimś pensum, które załatwiam i jestem rad, że mam je już za sobą. I dlatego myślą jestem podczas niej przy swoim “zadaniu”, zamiast być przy Tobie.

Tak, taka właśnie jest moja modlitwa. Przyznaje to. Ale, Boże mój, prawie nie mogę się zdobyć na skruchę z powodu tej swojej nijakiej modlitwy. Bo jakże człowiek może z Tobą rozmawiać? Jesteś przecież tak daleki i nieuchwytny. Kiedy się modlę, czuję się tak, jakby wszystkie moje słowa padały w ciemną otchłań, z której nie wraca żadne echo będące znakiem, że moja modlitwa znalazła dno Twego serca. Przez całe życie tak się modlić, mówić, nie słysząc odpowiedzi – Panie, czy to nie jest za wiele jak na mnie? Rozumiesz więc, dlaczego ciągle od Ciebie uciekam, aby rozmawiać z ludźmi i rzeczami, od których otrzymuję odpowiedź?

A może to we wzruszeniu, jakie mnie nachodzi przy modlitwie, albo w myśli, jaka mi się nasuwa podczas rozważań, mam upatrywać Twoje słowo i Twoje natchnienie? Jakże łatwo o podobne przykłady z życia pobożnych ludzi. Ale mnie jakoś bardzo trudno w to uwierzyć. We wszystkich tych przeżyciach odnajduję ciągle siebie samego i tylko puste echo mego własnego wołania. A ja chcę Twego słowa, chcę samego Ciebie. Ja i moje myśli bywają dla mnie pożyteczne najwyżej ze względu na innych – nawet jeśli myśli te dotyczą Ciebie i choćby ludzie uważali je za głębokie. Wzdrygam się, kiedy mowa o mojej “głębi”, która jest tylko płytkością człowieka i to jeszcze całkiem zwyczajnego. A “zagłębienie się w sobie”, w którym znajdujemy siebie samego, czyni serce jeszcze bardziej pustym niż zagubienie w wirze świata. Siebie samego potrafię znieść tylko wtedy, jeśli będę mógł o sobie zapomnieć, odsuwając się w modlitwie od siebie i żyjąc zwrócony ku Tobie. Ale jak to jest możliwe, skoro mi się nie ukazujesz, skoro pozostajesz tak daleki? Dlaczego więc milczysz? Dlaczego każesz mi mówić do siebie, jeśli zdajesz się nie słuchać? Skoro milczysz, czy nie jest to znakiem, że mnie nie słuchasz?

A może uważnie słuchasz mych słów

A może uważnie słuchasz mych słów – może ich słuchasz przez całe moje życie, aż powiem Ci siebie bez reszty, aż wypowiem całe swoje życie? I milczysz właśnie dlatego, że spokojnie nasłuchując czekasz, kiedy będę rzeczywiście gotów usłyszeć i przyjąć Twoje słowo, słowo Twej wieczności? A wtedy zakończysz wreszcie długi jak życie monolog biednego człowieka w ponurych ciemnościach świata promiennym słowem wiecznego życia, którym sam siebie wypowiesz w moje serce? Czyżby więc moje życie było w istocie rzeczy jednym krótkim aktem strzelistym – a wszystkie moje modlitwy tylko jego ujęciem w ludzkie słowa – i czy Twoją wieczną odpowiedzą ma być wieczne posiadanie Ciebie? Czyżby Twoje milczenie, kiedy się modlę, było mową pełną nieskończonej obietnicy, słowem niewyobrażalnie bogatszym w treść niż wszelkie głośne słowo, jakie teraz mógłbyś wypowiedzieć w skończoność mego ciasnego serca, a które mogłoby podzielić ubóstwo i małość mojego serca?

Zapewne, Panie, tak właśnie jest. Ale gdyby to była Twoja odpowiedź na moją skargę, to mam w pogotowiu nową wątpliwość, wypływającą z głębszej jeszcze troski niż tamta skarga na Twe milczenie, mój daleki Boże.

Modlić się sobą

Jeżeli moje życie ma być jedną modlitwą, a moje codzienne modlitwy – częścią takiego życia co modlitewnie zanosi siebie przed Twoje oblicze, to muszę przecież mieć siłę po temu, aby swoje życie, aby siebie samego przed Ciebie zanieść. Tymczasem to właśnie przekracza moje siły. Kiedy się modlę, mówią moje usta, a jeśli się modlę “dobrze”, moje myśli i akty woli wykonują posłusznie swoją nakazaną i wyuczoną rolę. Ale czy to ja sam jestem wtedy “substancją” modlitwy? Powinienem się przecież modlić nie słowami czy myśliami, czy aktami woli, lecz sobą samym!

 Moja dobra wola aż nazbyt należy przecież do powierzchni mej duszy i jest za słaba na to, aby wniknąć w owe głębokie warstwy mojej istoty, gdzie jestem sam sobą, gdzie ukryte wody mego życia wznoszą się i opadają według własnych rządzących nimi praw. Jakże mało mocy mam nad sobą samym! Czy jeśli chcę Cię kochać, to znaczy że naprawdę Cię kocham? Przecież miłość oznacza wtopienie się w Ciebie, przylgnięcie do Ciebie ostateczną głębią własnej istoty. Ale jak mam się modlić z miłością, skoro modlitwa miłości powinna być oddaniem najgłębszego dna mego serca, otwarciem najskrytszej komórki mej duszy, a przecież ja sam zupełnie nie mam mocy po temu, aby otworzyć drzwi tej najskrytszej komórki, lecz stoję bezsilnie i bezradnie przed swoją ostateczną tajemnicą, spoczywającą jakby głucho i nieruchomo w głębinach, do których nie dociera moja powszednia wolność.

Modlitwa jak wewnętrzne krwawienie

Boże mój, ja wiem: modlitwa nie musi być koniecznie zachwyceniem i ekstazą, a jednak może mnie tak zupełnie oddać w Twoją moc i władzę, że nie zostanie nic, co byłoby zastrzeżone dla mnie. Modlitwa, zasługująca na to miano, nie potrzebuje być głośną radością ani promiennym blaskiem beztroskiego rozdawania siebie. Może ona być jak wewnętrzne krwawienie, kiedy to w zgryzocie i bólu serdeczna krew człowieka wewnętrznego wsiąka cicho w jego własną głębię. Byłbym szczerze rad, mogąc się modlić w ten czy podobny sposób, gdybym tylko potrafił przy tym dawać Ci w modlitwie to, czego jedynie chcesz: nie swoje myśli i uczucia, i akty woli, lecz samego siebie. Ale tego właśnie nie potrafię, bo na codziennej płyciźnie mego życia na której z konieczności się znalazłem, jestem sam sobie obcy i nie jestem u siebie. Jakże mogę Cię szukać, Ciebie – dalekiego Boga, jak mogę oddać Ci siebie, skoro sam siebie nie znalazłem?

Bądź dla mnie miłosierny. Boże mój. Kiedy nie kwapię się do modlitwy, to nie chcę przez to uciekać od Ciebie, lecz od siebie w swojej płytkości; nie chcę stronić od Twojej nieskończoności i świętości, lecz od pustki jałowego targowiska mojej duszy, po któym muszę się błąkać, skoro uciekam od świata, a nie mogę wstąpić w prawdziwy święty przybytek swego serca, gdzie jedynie mógłbym Ciebie znaleźć i czcić. Czy Twoje współczucie dla mnie nie rozumie, że – wyrugowany z miejsca, w którym Ty zamieszkujesz, i wygnany na plac przed Twoją świątynią – napełniam go niestety krzątaniną tego świata? Czy Twoje miłosierdzie nie rozumie, że pusty zgiełk tej krzątaniny jest dla mnie milszy niż straszliwa cisza, jaka następuje, kiedy w modlitwie nakazuję milczenie światu, a sam nie zostaję jeszcze wprowadzony w Ciebie – choćby przez Twoje wymowne milczenie?

Łaska modlitewnego czekania

Co mam czynić? Nakazałeś mi modlić się, a jakże mógłbym sądzić, że każesz mi czynić coś, czego mimo pomocy Twojej łaski czynić nie jestem w stanie? Wierzę zatem, że przy wsparciu Twej łaski mogę się modlić. Ale w takim razie modlitwa, jakiej ode mnie żądasz, w gruncie rzeczy może być tylko czekaniem na Ciebie, postawą milczącej gotowości, aż Ty, który zawsze jesteś obecny w najgłębszym dnie mojej istoty, otworzysz mi od wewnątrz drzwi, bym i ja wszedł w siebie samego, w ukryte sanktuarium mego życia, aby tam przed Tobą wylać przynajmniej czarę swojej krwi serdecznej.

I będzie to godzina mojej miłości. Czy przyjdzie ona w chwili “modlitwy” – jak to się potocznie mówi – czy w jakimś innym momencie rozstrzygającym o zbawieniu mej duszy, czy w chwili śmierci, czy uświadomię ją sobie jako tę właśnie godzinę mego życia, czy nie, czy będzie ona trwać długo, czy krótko – to wszystko Tobie jedynie jest wiadome. Ale ja muszę być gotów i cierpliwie czekać, abym w chwili, gdy otworzysz drzwi dla decyzji o moim życiu – może zrobisz to cicho i ledwo dostrzegalnie – zagubiony w sprawach tego świata, nie zaniedbał szansy wejścia w siebie i w Ciebie. Będę wtedy w drżących dłoniach trzymał siebie samego, to bezimienne coś, w którym wszystkie moje siły i przymioty są jeszcze, jak na początku, jednością i zwrócę Ci to coś bezimiennego w ofierze miłości.

Nie wiem, czy ta godzina już się w moim życiu nie zaczęła. Wiem tylko, że swój ostateczny kres znajdzie ona dopiero w mojej śmierci. W tej błogosławionej i płodnej godzinie mojej miłości Ty będziesz jeszcze milczał i pozwolisz mówić mnie – mnie samemu. Nocą duszy nazywają teologowie Twoje milczenie w taką godzinę, ci zaś, którzy jej doświadczają, którzy tę godzinę decyzji o wiecznej miłości nie tylko przeżywali jak każdy inny człowiek, lecz mogli się przy tym jakby przyglądać samym sobie, zowią się zwykle “mistykami” (pod którym to słowem ludzie wyobrażają sobie wiele niedorzeczności). A po godzinie mojej miłości, spowitej w Twe milczenie, przyjdzie dzień Twojej miłości: visio beatifica – uszczęśliwiające oglądanie.

Teraz zatem, nie wiedząc kiedy przyjdzie moja godzina i czy już się nie zaczęła, muszę czekać na dziedzińcu Twego i mego sanktuarium, muszę go opróżnić ze zgiełku tego świata, muszę w Twojej łasce i w czystej wierze przetrwać gorzką ciszę i pustkę, jaka przez to powstaje – noc zmysłów. To jest ostateczny sens wszystkich moich codziennych modlitw. Nie to, co przy tym myślę, nie to, co przy tym postanawiam i czuję, nie te powierzchowne akty mojego umysłu i mojej woli są same z siebie przyczyną, że znajdziesz upodobanie w mojej modlitwie. Wszystko to wynika z przykazania i Twojej łaski i służy ku temu, aby dusza była gotowa na ową godzinę, kiedy jej pozwolisz, by sama przemieniona w modlitwę weszła w Ciebie. Daj mi, o Boże moich modlitw, łaskę modlitewnego czekania na Ciebie.
_______
„Modlitwy życia” Karl Rahner, wyd. WAM, Kraków 2001.
śródtytuły pochodzą od redakcji Oczu wiary

Kliknij i udostępnij. Warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *