Kilka dni temu napisałam na portalu społecznościowym komentarz o Kościele. To jest tak, że bardzo dużo o nim ostatnio się rozmawia w przestrzeni publicznej, znacznie więcej niż jeszcze parę lat temu (tak mi się przynajmniej zdaje), tylko czegoś tym rozmowom brakuje. Kogoś. Chrystusa.

Treść mojego komentarza:

Bardzo mnie boli to, że publicznie dyskutujemy o kościele bez Chrystusa. Na okrągło kościół, Chrystus nigdy. A tylko On jest Kościołem. Utożsamia się z Kościołem. Do Pawła pod Damaszkiem mówi: „Mnie prześladujesz”. Nie „tego” czy „tamtego”, Mnie.
Czytam te dyskusje, wylewające się z każdego kąta internetu, i nie widzę nigdzie w nich Pana. Mam wrażenie, że my się tu bijemy, a On gdzieś obok stoi i naucza mała grupkę, uzdrawia, umacnia, podnosi, umiera, zbawia, a my, w naszym zacietrzewieniu dyskutujemy, ale nie o Nim i bez Niego.

To naprawdę straszny obraz. I był we mnie bolący, aż do kolejnej modlitwy, gdy otworzyłam Słowo Pana na Księdze Izajasza. W pierwszej chwili nie rozumiałam o co chodzi, przeczytałam całą perykopę i już wiedziałam, że to nie ja bezpłodna, tylko o Kościele czytam:

Jeszcze będą do Ciebie mówiły dzieci, które utraciłaś:
„Ta przestrzeń jest dla mnie zbyt ciasna, zrób mi miejsce, gdzie mógłbym się osiedlić!”.
Wtedy pomyślisz:
„Kto dla mnie je urodził? Przecież straciłam dzieci i byłam bezpłodna, wygnana i odepchnięta. Kto mi je odchował? Przecież pozostałam sama. Skąd więc one się wzięły?”

Iz 49, 20n

I nie mówię, żeby odchodzić od Kościoła. Wprost przeciwnie: trzymać się Pana, sakramentów i zapuszczać korzenie w Kościele – głęboko, przez wszystkie wieki, pożywiając się tym pokarmem, który zostawili nam święci, karmiąc się Eucharystią i rosnąc cicho jak las. Tak wyrośnie pokolenie świętych.

Kliknij i udostępnij. Warto.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *