Dlaczego tak ważne jest zadbanie o swoje potrzeby? Jak ugryźć ten temat w ujęciu wiary? Bo w kościele wiele się mówi o tym, żeby siebie poświęcać dla innych, żeby nie stawiać własnego „ja” na pierwszym miejscu… a dbanie o siebie stoi jakby w sprzeczności…
Jak zarządzać swoim czasem, zasobami energii i pieniędzmi? Na co warto wydawać pieniądze i dlaczego właśnie na to warto? Skąd to pytanie – ani jak byłam dzieckiem, ani teraz – w dorosłości, nie mam dużo pieniędzy.
Nauczono mnie oszczędzania – myślę, że nauczono mnie oszczędzania za wszelką cenę, oszczędzania kosztem własnego czasu, sił, dobrego samopoczucia. Mając teraz wiedzę o tym, że ważne jest dbanie o własne potrzeby, mam problem z realizacją tego, bo to stoi jakby w sprzecznością z tym czego mnie nauczono – oszczędzaniem…
Jasne jest dla mnie wydawanie pieniędzy na „oczywiste” potrzeby – jedzenie, opłaty, leki itp… Problem jest wtedy, gdy sprawa dotyczy pogranicza potrzeb i komfortu np. mam sweter, który jakoś mnie denerwuje i nie czuję się w nim dobrze, ale w sumie jest jeszcze całkiem ok i „właściwie można w nim chodzić”, no choćby po domu… kurtki w której chodzę codziennie, którą delikatnie mogę określić, że „nie dodaje mi uroku” … no ale przecież nie marznę, więc po co wydawać pieniądze na coś „zbędnego”- lepszą kurtkę. Dzieci mają dużo ubrań, które mnie denerwują, wyglądają „dziadowsko”, no ale przecież to są „dobre ubrania”, dzieci nie chodzą gołe… takich przykładów można mnożyć…
Bardzo chętnie usłyszę Wasze opinie w tych kwestiach, ale też bardzo mi zależy na jakiś książkach, artykułach… czegoś co można uznać za jakiś autorytet kościoła…
Cześć!
Powyższy cytat pochodzi z jednej z grup facebookowych. Postaram się odnieść na szybko – przepraszam, jeśli będzie to trochę za bardzo na skróty, ale nie jestem w stanie poświęcić dość dużo czasu, by napisać spójny post na ten temat – podzielę się tylko na szybko moim doświadczeniem i ścieżkami, którymi sama poszłam, zadając sobie w przeszłości i teraz też, podobne pytania.
Jeśli chodzi o dbanie o własne potrzeby, to pierwszy narzucający mi się cytat brzmi: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.” I myślę, że jak nie umiesz siebie ukochać, docenić, uszanować, to nie masz szans w pełni szanować innych. Potrzebna tutaj jest równowaga. Jak jej nie ma, to pojawiają się faryzeusze, stawiający ludziom wymagania, których nie da się spełnić. Kochać siebie, to też darzyć siebie samego wyrozumiałością (nie mylić z pobłażliwością!), która pozwala mieć bardziej otwarte serce dla innych, bardziej miłosierne.
I tutaj dochodzimy do drugiej kwestii – czy mam prawo zużywać swoje zasoby czasu, energii czy majętności na to, by sobie sprawić przyjemność, by się lepiej poczuć? Czy mam palić się jak świeca dla innych, tracąc siebie bezpowrotnie i o sobie nie pamiętając?
Wydaje mi się, że wszyscy mamy życie, które się skończy, więc wszyscy spalamy się. Dla siebie, czy innych, dla tej czy innej sprawy. Warto spalać się dla dobrej sprawy, być świętym i płonąć świętością, ale trzeba też pamiętać, że świeca, płonąć dla innych, siebie też ogrzewa. Staje się ciepła, jasna i miękka. Daje z siebie, to prawda, ale sama też pięknieje. I to jest chyba ten złoty środek – pięknieć.
A schodząc do konkretu – dokładnie te same problemy rozstrzygałam w sprawie ubrań swoich i dzieci. Na jakimś etapie doszłam do wniosku, że dzieciom należy się mama zadowolona i ładnie wyglądająca, że należy się taka mojemu mężowi, więc nie ma powodu męczyć się w nielubianych ubraniach w nieskończoność. A faktycznie bliskie to było zawsze nieskończoności, bo raczej ubrań nie niszczę, więc mogę chodzić latami. Teraz zmieniam je raz na jakiś czas, pamiętając o tym, żeby ich nie było za dużo – niech będzie tyle, ile trzeba, ale takich, w których dobrze się czuję. Niech szafa pozostaje mała. A swetry, których nie lubię, i które mi dokuczają, oddaję na cele charytatywne, by ktoś jeszcze z nich skorzystał, skoro nie są zniszczone i chodzić w nich można.
Podobnie z ubraniami dzieci. Sprawdzam, czy nie ma ich za dużo. Np. jak jedno dziecko ma 8 bluz (bo tyle dostaje od rodziny), spokojnie mogę zostawić te, co mi się najbardziej podobają, a pozostałe oddać komuś, komu mogą się przydać. To jest naprawdę proste. Analogicznie z zabawkami.
Kiedyś bałam się wyrzucać przedmioty, kupować nowe i poprawiać tym swoją codzienność, ale dzisiaj przestałam się bać. Pilnuję tylko proporcji, pilnuję, żeby nie szukać rzeczy markowych, żeby nie chcieć się pokazywać ludziom, żeby zachować skromność i umiar, ale nie tracić nic na jakości. Sama lubię widok dobrze wyglądających ludzi, czemu innym miałabym serwować brak estetyki bliźnim: „bo gołe nie chodzi, to styknie”. W końcu Jezus, gdy zwrócono mu uwagę, że „marnuje się” drogi olejek na jego stopy zamiast sprzedać go i rozdać biednym pieniądze, nie odtrącił luksusu. Nie pławił się w luksusach, był skromny, był pokorny, uprzedzał, że nie ma sensu budować wielkich spichrzy, ale nie powiedział nigdzie, że człowiek musi mieć zawsze tylko to, co koniecznie, nic ponad to, nic miłego, nic ładnego, nic ekstra. Chrześcijaństwo jest radosne! Zdolne do poświęceń, ale dalekie od zadręczania.
Święty Paweł też pisał, że umie głodować i umie żyć w obfitości. To jest sztuka: jesteśmy w różnych sytuacjach materialnych i głupotą byłoby oczekiwać, że chrześcijaninem może być tylko człowiek biedny, ale trzeba spytać – i nie jest to proste – JAK ma żyć chrześcijanin, który nie jest skarnie biedny. Święty Paweł umiał obfitować tak, by obfitością nie grzeszyć. Bo naszym obowiązkiem jest kochać, modlić się i pracować, a nie być biednym czy bogatym. Wśród świętych są jedni i drudzy (i Izydor Oracz i św. Jadwiga Królowa).
Pozdrawiam Cię serdecznie. Mam nadzieję, że nie rozpisałam się za bardzo – chętnie porozmawiam o szczegółach w komentarzach.